O prawie do własnych emocji i uczuć…
W Naszym Domu wszyscy możemy swobodnie cieszyć się i bawić, ale też możemy smucić się, złościć albo płakać. Każdy może swobodnie wyrażać swoje uczucia i emocje. Pamiętamy jednak o poszanowaniu uczuć innych domowników.
„Mała Rodzinna Konstytucja” to projekt, którego celem jest pomoc w rodzicielskich staraniach o stworzenie rodziny przyjaznej, życzliwej i wyczulonej na potrzeby wszystkich jej członków. Dokument, który jest podstawą tej idei, funkcjonuje w naszej rodzinie już od lat. Postanowiłem upublicznić zasady, którymi staramy się kierować, z nadzieją, że zachęci to również inne rodziny do podjęcia próby zdobycia mistrzostwa świata w dyscyplinie zwanej „wychowanie dzieci” 🙂
Tuż po Preambule postanowiłem umieścić w Konstytucji zasadę, którą uważam za najważniejszą i jednocześnie najtrudniejszą w realizacji. Pomyślcie tylko: jak często odmawiamy sobie i innym prawa do wyrażania wszystkich uczuć? Jak często mówimy: „Przestań płakać i powiedz o co chodzi!”. Jak często negujemy prawo do wyrażenia złości skierowanej do nas lub rodzeństwa? Czy wy też tracicie cierpliwość kiedy obserwujecie frustrację Waszych dzieci związaną z nauką w szkole lub zadaniami domowymi? Dlatego pomyślałem, że prawo do własnych emocji i uczuć powinno znaleźć się na początku dokumentu, którego pełną wersję opublikowałem w sieci 1 czerwca 2018 roku.
Akceptujemy prawo do wyrażania wszystkich emocji. Absolutnie wszystkie uczucia mogą się w relacji pojawić, jednocześnie sposób ich wyrażania powinien uwzględniać prawo innych do szacunku. Tak proste a jednocześnie tak trudne.
Początkowo w naszej rodzinie przewagę liczebną mieli rodzice-dorośli. Wychowanie wydawało się prostym i fascynującym zajęciem. Często zastanawiałem się, skąd się biorą narzekania przyjaciół i znajomych z dziećmi w podobnym wieku na problemy związane z utrzymaniem porządku, zasypianiem, kłótniami przy posiłkach czy relacjami pomiędzy rodzeństwem. Byłem bujającym w obłokach, zadowolonym z siebie tatą-ojczymem, który sądził, że pozjadał wszystkie rozumy i o wychowaniu dzieci wie wszystko. Dodatkowym utrudnieniem w realnej ocenie sytuacji był wykonywany przeze mnie zawód (oficer nawigator we flocie handlowej). Częste, wielomiesięczne rozstania z rodziną wzmagały tęsknotę i dawały poczucie nieskończonych pokładów cierpliwości po powrocie z kontraktu.
Kiedy dowiedziałem się, że zostanę powtórnym, (tym razem biologicznym) ojcem, postanowiłem zrezygnować z morskiej posady i po raz pierwszy poszukać swojego szczęścia na stałym lądzie. Wkrótce okazało się, że nasza rodzina powiększy się ponownie i w ten oto sposób dzieci w naszej rodzinie zyskały liczebną (trzy do dwóch) przewagę nad rodzicami 🙂 Co, jak się pewnie domyślasz, nieco utrudniło realizację postulatów zawartych w „Małej Rodzinnej Konstytucji”. To co dotychczas dobrze się sprawdzało w relacji z najstarszą córką, w przypadku dwóch młodszych dziewczynek trafiało na zdecydowany opór. Frustracja po obu stronach wychowawczego frontu narastała…
Po stronie korzyści z posiadania „Małej Rodzinnej Konstytucji” należało jednak zapisać świadomość wszystkich członków naszej rodziny, że istnieją zasady, które staramy się stosować na co dzień. A jeżeli zdarzy nam się popełnić błąd, „złamać konstytucję” – przepraszamy i staramy się poprawić. Już trzylatki potrafiły stanąć przed wiszącą na ścianie „Małą Rodzinną Konstytucją” i wskazując palcem na dokument przywołać winowajcę do porządku.
Pierwszy artykuł „Małej Rodzinnej Konstytucji” jest dla mnie największym wyzwaniem. Zbyt często nie potrafię cierpliwie wysłuchać pretensji najmłodszej córki. Wiem, że frustracja ma prawo się pojawiać, ale nie radzę sobie z jej okazywaniem przez dzieci. Być może przyczyna leży w głęboko zakorzenionym, choć czasami fałszywym przekonaniu, że przy odrobinie dobrej woli i chęci można pokonać swoje wszystkie ograniczenia. Chciałoby się również niemal codziennie wstawać skoro świt koniecznie z radosnym uśmiechem na twarzy. I jeszcze wierzyć, że jak już dziecko nabierze właściwych nawyków – nauka będzie mu sprawiać zawsze frajdę. O presji wywoływanej przez powszechnie lansowaną tezę, że każdy może odnieść sukces w szkole dzięki wytężonej pracy – zapominamy. Podobnie jak zapominamy o tym, że każde dziecko ma prawo do odpoczynku oraz własnego tempa nauki, a szkolny sukces osiągany jest często z pogwałceniem prawa dziecka do zabawy i czasu spędzanego z przyjaciółmi.
Można odnieść wrażenie, że pisząc o prawie do własnych emocji mam na myśli głównie dzieci. Jednak zasada ta odnosi się również do dorosłych. Jakże często odmawiam sobie prawa do bycia człowiekiem pełnym wad, pretensji, uprzedzeń i niedoskonałości. Zamiast skupiać się na pracy nad sobą, użalam się jakże często, że popełniłem błąd, byłem nieuprzejmy, miałem wisielczy humor i byłem, co tu dużo mówić – po prostu nieznośny. Adele Faber i Elaine Mazlish – autorki rewelacyjnej serii książek o wychowaniu dzieci („Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły”) często podkreślają, że trudne emocje należy po prostu zaakceptować. To prowadzi do ich uwolnienia, wzajemnego zrozumienia i pełniejszego, radośniejszego życia…
Czego Tobie i Twoim Dzieciom życzę!
Serdeczności!
Artur
„To w co wierzysz determinuje to kim jesteś”
Słowa, które nieraz przytaczałem (mimo iż nie znam autora) pomagały mi znaleźć właściwą drogę do celu.
Od dzisiaj „mam/masz prawo do własnych uczuć oraz własnego sposobu ich ekspresji” mam nadzieję staną się azymutem w budowaniu każdej relacji.
P. S. „Piżmak” 😉
Hej, Paweł! Nauka wyrażania własnych uczuć, ich akceptacji i zrozumienia źródła ich powstawania to dla mnie zadanie na całe życie. Warto się czasem zatrzymać, dostrzec, że są sprawy, które mogą chwilę poczekać, bo ulotne, nieopowiedziane emocje mogą zniszczyć ważne relacje. Serdeczności!