Dawno, dawno temu, za siedmioma hotelami, za siedmioma wyjazdami „all inclusive”, były sobie wakacje…
Takie skromne. Bez czterech gwiazdek. Bez animacji. I bez planu. Dzieci podczas takich wakacji trochę się nudziły, czasem poczytały, a kiedy indziej poganiały po podwórku z innymi dziećmi.
Rodzice nie wiedzieli jeszcze, że istnieje coś takiego jak „obozy tematyczne”. A każda godzina takiego obozu powinna być zaplanowana i nadzorowana przez wychowawców kolonijnych. Wychowawca zaś powinien ukończyć specjalny kurs, który umożliwi mu pełnienie tej zaszczytnej funkcji.
Rodzice i dzieci żyli w przekonaniu, że wakacje to taki czas, kiedy każdy może robić to na co ma ochotę. Nie trzeba patrzeć na zegarek. Nie trzeba się spieszyć. Czas wakacji to był czas odpoczynku od pracy i odpoczynku od nauki.
Aż pojawiło się pojęcie „zarządzania czasem”…
Wymyślili je dorośli, którzy odnieśli sukces. Sukces był celem, a konsekwentna realizacja zadań – środkiem do jego osiągnięcia. Każda chwila, która nie była wcześniej zaplanowana i przemyślana była przez takich dorosłych uznawana za zmarnowaną.
Dorośli, którzy odnieśli sukces byli przez innych dorosłych uznawani za mądrzejszych i ważniejszych. Tacy dorośli stali się przykładem dla innych, a ich zwyczaje były powszechnie naśladowane. Planowanie wakacji albo spędzanie ich w luksusowych kurortach również.
Dzięki powszechnej fascynacji sukcesem i sposobami jego osiągania, wiele rodziców uznało, że wakacje powinny być dla dzieci czasem spędzonym w sposób zaplanowany, zorganizowany, zagwarantowany, udokumentowany oraz – koniecznie – zapewniający wszechstronny rozwój.
Dla dorosłych zaś wakacje stały się motywacją do ciężkiej, całorocznej pracy. Takiej, po której na zasłużone wakacje koniecznie trzeba polecieć na drugi, malowniczy, koniec świata. Tam, najlepiej w kilku-gwiazdkowym hotelu, koniecznie przy lśniącej bielą piasku plaży, przy turkusowej i przejrzystej jak kryształ wodzie będzie można zrobić zdjęcia ładnie komponujące się na Facebook’u lub Instagram’ie.
Jeżeli przypadkiem na takie wakacje z rodzicami musiały pojechać dzieci – konieczne stało się zatrudnienie „wakacyjnych przyjaciół” zwanych animatorami. Animatorzy, najlepiej certyfikowani, po płatnym, a jakże, kursie, mają dbać o to, żeby dzieci pod żadnym pozorem, broń Boże, na takich perfekcyjnych, zaplanowanych, pieruńsko kosztownych wakacjach – nie nudziły się i nie zawracały dorosłym głowy…
Czy my, rodzice, dorośli, czy myśmy czegoś nie zgubili?
Gdzie podział się ten spontaniczny i pełen zaskoczenia uśmiech dziecka, które na polu Pani Basi poznanej w Siemianówce może wydoić krowę?
Bez certyfikatu.
Bez sanepidu.
Bez animatora.
Bezpłatnie…
Słoneczności i serdeczności!
Artur
Cóż nie tylko Ty zadałeś to pytanie…
Kiedyś nie mogłem usnąć w samolocie i widziałem film o Bardzo Mądrej pani z Indii.
Ona zadała podobne pytanie bo uderzło ją to, że rosną teraz rzeczy. Takie jak zasoby, akcje, business. A ona pamięta, że rosły tylko dzieci i inne żywe stworzenia.
Ktoś nam wmówił, że sukces to bycie trybikiem. A sukces to osiągnięcie wartości ale nie za cenę utraty siebie. To ostatnie to poświęcenie. Sukces daje radość. I wtedy można go dzielić. Sukces to śmiech dziecka dającego krowę bo jest nowa umiejętność i kontakt z krową. Ale nikt i nic nie zostało tu złożone w ofierze.
„Sukces to osiągnięcie wartości ale nie za cenę utraty siebie.” Dzięki, Tomek, za twój komentarz. Tak rozumiany sukces może być źródłem prawdziwej satysfakcji. Taki sukces warto dzielić z innymi. A może nawet – bez innych jest nie do osiągnięcia. Wakacyjnie pozdrawiam! Serdeczności i do kolejnego przeczytania 🙂