Koniec i początek

Koniec i początek.

Koniec to okazja do podsumowań.

To podsumuję.

Ten rok (szkolny, no bo jaki inny?) był dziwny. Doświadczyliśmy tego my, rodzice, nauczyciele, ale przede wszystkim dzieci. Chociaż akurat niektórym dzieciom pasowało to, że lekcje odbywały się w trybie zdalnym. Zawsze mogły wyłączyć mikrofon. I kamerkę. Wyluzować się tak, jak nie było im dane dotychczas podczas nauki w szkole.

Nie wszystkie dzieci mogły się jednak tak luzować. Nie miały na przykład komputera. Albo wspierających rodziców. Bo rodzice na przykład stracili pracę. Źródło i tak już marnego, ale jednak, utrzymania. Więc byli sfrustrowani. A sfrustrowany rodzic bardziej frustruje dzieci niż sfrustrowany, bo fatalnie opłacany, przeciążony nikomu niepotrzebną biurokracją nauczyciel.

Rodzice byli zatem spięci. Nauczyciele pewnie też. My, rodzice, martwimy się bardzo często. Najczęściej niepotrzebnie. Taka nasza rola. Albo przyzwyczajenie. Bo martwili się nasi rodzice. I rodzice naszych rodziców też.

Każde pokolenie rodziców martwi się. Każde pokolenie czymś innym. My martwimy się, że zdalne lekcje były nieefektywne. Że dzieci nie nadążyły z materiałem. Tak zwaną podstawą programową. Że przeżyły zawód z powodu braku uroczystego zakończenia. Nie było balu. Nie było poloneza. Nie było wręczania kwiatów. Uroczystej akademii. Tylko szybki uścisk dłoni dyrektorki i wychowawczyni. W rękawiczce oczywiście. I maseczce też. Z zachowaniem dystansu społecznego. Dwa metry, oczywiście.

Wszystko to sprawiło, że część dzieci, rodziców i nauczycieli, przeżyło koszmarne miesiące.

Chociaż można było inaczej. Można było dostrzec, że podstawa programowa to lipa i ściema. Że oceny to też lipa. Że gdyby ocenić ministerstwo edukacji narodowej w taki sam sposób w jaki ocenia się dzieci, gdyby MEN miało otrzymać świadectwo, to z góry na dół byłoby niedostatecznie. Że w obecnym systemie edukacji męczą się wszyscy: nauczyciele, rodzice i dzieci – najważniejsze osoby, dla których podobno ten system został stworzony.

Zapewne wielu będzie tego systemu bronić, bo trudno im sobie wyobrazić inny. Na przykład taki, w którym uczy się myśleć, a nie zapamiętywać. I od razu zapominać. W którym nauczyciel jest szanowanym specjalistą do odkrywania przez ucznia swoich silnych stron. W którym zamiast pędzić z materiałem, bo egzaminy, bo rankingi, bo tak się wszyscy przyzwyczaili – nauczyciel podejmuje ze swoimi uczniami dyskusję, dialog. W którym nawet nie potrzeba rankingów, ponieważ każda szkoła zapewnia podobny, wysoki poziom wspierania uczniów w ich drodze rozwoju.

Potrafię sobie wyobrazić taką szkołę. Znam takich nauczycieli. Dlatego właśnie ja – rodzic – niedogodności związane z edukacyjną pandemią przyjąłem ze spokojem i nadzieją, że będzie to gwóźdź do trumny, koniec systemu edukacji w obecnym kształcie.

A początek? Początek wakacji (no bo jaki inny?) to dobry moment na złożoną samemu sobie i dzieciom obietnicę. Deklarację. Uroczystą przysięgę, że podejmiemy wysiłek, spróbujemy, postaramy się porzucić stare nawyki martwienia się o sprawy nieistotne. Takie jak czerwony pasek na przyszłorocznym świadectwie. Albo średnia. Albo nikomuniepotrzebnapodstawaprogramowa.

Udanych wakacji!

Serdeczności,

Artur

 

PS. Photo by Lukas from Pexels

Dodaj komentarz